sobota, maja 6

„Czerwone dziewczyny” - Kazuki Sakuraba


Tytuł: Czerwone dziewczyny. Legenda rodu Akakuchibów
Tytuł oryginału: 赤朽葉家の伝説 (Akakuchibake no Densetsu)
Autor: Kazuki Sakuraba
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: kwiecień 2017
Liczba stron: 416
- Dawno temu zabiłam kogoś, ale nikt o tym nie wie.
- Słucham?
- Nie zrobiłam tego z nienawiści."



Co jako pierwsze kojarzy się nam z Japonią? Manga, anime, kwiaty wiśni, wulkany? A może po prostu piękno tradycji i kultury tego kraju? Kolorowe kimona, japońskie herbatki i inne charakterystyczne zwyczaje. Taką właśnie barwną mieszankę, dodatkowo osnutą tajemnicą pewnego rodu, prezentują „Czerwone dziewczyny” Kazuki Sakuraby.

Manyo – kobieta gór. Jasnowidzka, budząca szacunek i zainteresowanie mieszkańców wioski Sin’in. Niespodziewanie wychodzi za mąż i to na niej będzie ciążyć brzemię podtrzymania rodu Akakuchibów.
Kemari – urodzona w roku Ognistego Konia buntowniczka, wybuchowa i energiczna. Budząca postrach swoją siłą, a także respekt umiejętnościami. Śmigająca motorem po japońskich autostradach bez żadnych ograniczeń. Artystka, której imię na okładce mangi, zasłynęło w całym kraju.
I wreszcie Toko – dziewczyna, która przy swojej matce i babce wydaje się wyjątkowo przeciętna i pospolita. A jednak to jej zostaje powierzony pewien sekret i to ona będzie musiała rozwiązać zagadkę morderstwa, popełnionego wcale nie z nienawiści…

To właśnie losy tych trzech kobiet stanowią główną oś budującą „Czerwonych dziewczyn”. Będą sekrety, będą zdrady, szaleńcze wyścigi i… mangi. Różnorodność tematów czyni „Czerwone dziewczyny” lekturą fascynującą, a przy tym niezwykłą podróżą po dalekowschodniej kulturze. Krótko mówiąc – mnie całkowicie pochłonęła.

Bardzo rzadko sięgam po sagi rodzinne, chociaż po lekturze „Czerwonych dziewczyn”, powinnam właściwie zadać sobie pytanie – dlaczego? To, że wydarzenia skupiają się wokół losów rodu Akakuchibów, relacji domowników i tajemnic rodzinnych, wcale nie czyni tej książki mniej emocjonującą.

Oczywiście absolutnie urzekł mnie klimat tej książki i to, z jaką wprawą autorka wciąga czytelnika w rzeczywistość jej rodzimego kraju. Odmalowuje barwny obraz japońskich tradycji, z zaangażowaniem oddaje ducha kultury, a także skupia się na tych drobniejszych, ale jakże istotnych elementach, jak mentalność mieszkańców i zmieniające się na przestrzeni lat przekonania. W „Czerwonych dziewczynach” mamy bowiem dość dużą rozpiętość czasową, co pozwala nam lepiej zobrazować sobie zmiany, jakie zachodziły w tym kraju, od czasów wojny, do prawie współczesności. Nie tylko zmiany w gospodarce i przemyśle, a i te w zachowaniu i podejściu do życia ludzi młodych, jak chociażby Kemari.

„- Najbliższym odpowiednikiem „smutku” jest dla nich słowo „fago”, choć oznacza ono coś odrobinę innego: umiejętność współodczuwania bólu drugiego człowieka. Nie stworzyli jednak żadnego słowa na opisanie bólu we własnym sercu… Najwyraźniej nie mieli takiej potrzeby. To muszą być wyjątkowo mili ludzie, nie sądzisz, Toko? No bo tylko pomyśl, wymyślili pojęcie na odczuwanie smutku bliźniego, a nie są w stanie opisać smutku własnego. Mimo że my, jako ludzie, mamy na punkcie smutku niemalże obsesję. Uważamy, że wszystko jest w porządku, dopóki to nam nic nie doskwiera.”

No właśnie, ogromnym atutem tej książki są jej główne bohaterki. Największe wrażenie wywarła na mnie Kemari. Bezpośrednia, odważna, prawdziwie silna kobieca postać, z którą aż chciałoby się wsiąść na motor i odjechać w japońską dal. Poważnie, czytanie o jej przygodach, o jej energii, pasji i wierze w to, co robiła, to były te momenty, które przyprawiały mnie wręcz o wypieki na twarzy i mieszankę przeróźnych emocji. Kemari to zdecydowana i harda dziewczyna, i wydaje mi się, że to właśnie ona w dużej mierze, czyni tę powieść tak pasjonującą.
Niestety przy wybuchowej Kemari, bledną trochę pozostałe bohaterki książki, choć przyznaję, że taki kontrast też jest ciekawy. Nie czułam się szczególnie przywiązana do Manyo, może dlatego, że brakowało mi w niej tej stanowczości i własnego zdania. Wydaje mi się, że po pewnym czasie po prostu zgubiła swój cel w życiu i nie było już w niej tej nuty tajemniczości, co za młodzieńczych lat. Po części jest to zapewne spowodowane również tym, że w drugiej połowie książki, autorka poświęca Manyo jedynie zdawkową uwagę i bohaterka, której losy i dar jasnowidzenia jawiły się tak intrygująco na początku, później zeszła już na drugi plan.
Toko natomiast wydaje się być tą najbardziej pospolitą kobietą z rodu i chociaż zdecydowanie nie może się równać z Kemari, to jednak jej losy naprawdę wzbudziły moje zainteresowanie. Jest zdeterminowana i wytrwale szuka wskazówek, które pomogą jej rozwiązać tajemnicę morderstwa, a przy tym nie traci opanowania i stara się przezwyciężyć nawet te kryzysowe chwile.

Kazuki Sakubara pisze bardzo dobrze i udało jej się świetnie odwzorować kulturę wschodnią. Czuć wręcz ten orientalizm, którym przepełniona jest każda strona i szczerze mówiąc, po takiej lekturze tylko marzę o tym, aby kiedyś na własne oczy zobaczyć Japonię i móc jeszcze lepiej wyraźniej odczuć ten niezwykły klimat, którym już zdążyły mnie zauroczyć „Czerwone dziewczyny”.

- Kiedy jesteś zakochana, przyszłość przestaje dla ciebie istnieć, a czas się zatrzymuje.

Ażeby nie było tak pięknie, powiem o jednym elemencie, który niestety z początku utrudniał mi czytanie. Autorka zachowała wiele ciągłości w ukazaniu losów Akakuchibów, ale nie udało się uniknąć odrobiny chaosu. „Czerwone dziewczyny” przypominają trochę opowieść snutą przez babkę swoim wnukom, kiedy ta czyni liczne wtrącenia z teraźniejszości, aby chwilę później wrócić do opisywania zdarzenia z przeszłości. Z jednej strony taka forma sprawia, że „Czerwone dziewczyny” jeszcze bardziej przypominają to, czym miały być, czyli właściwie legendę, ale trzeba mieć na uwadze, że z początku można czuć się trochę zagubionym w lekturze.


Brakowało mi ostatnio właśnie takiej lektury – takiej, która pozwoliłaby mi przenieść się daleko, daleko na wschód, poznać japońskie zwyczaje i tradycje, a także odczuć ten charakterystyczny klimat. „Czerwone dziewczyny” tym właśnie się okazały, podróżą na dalekie kresy Azji, w głąb historii, śladami rodu Akakuchibów. Opowieść fascynująca, tajemnicza i wybuchowa – taka jak jej bohaterki. Warto ją poznać.  

Za książkę bardzo dziękuję Wydawnictwu Literackie.

A dla zainteresowanych dodam  jeszcze, że autorka pojawi się w tym roku na czerwcowym festiwalu Big Book w Warszawie. Wybieracie się? :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz