Tytuł: Ściana Burz
Tytuł oryginału: The Wall of Storms
Autor: Ken Liu
Cykl: Pod Sztandarem Dzikiego Kwiatu (tom 2)
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: kwiecień 2017
Liczba stron: 768
„To nie zwycięstwo czyni dowódcę szlachetnym, lecz gotowość do walki za to, co w swym sercu uważa za słuszne, nawet jeżeli przegrana jest wyłącznie kwestią czasu."
Wreszcie nadeszła, najbardziej wyczekiwana przeze mnie
tegoroczna premiera. Ciągle jeszcze jestem pod urokiem „Królów Dary”, jednej z
najlepszych książek przeczytanych w zeszłym roku, a teraz kiedy przyszło mi
sięgnąć po upragnioną kontynuację, byłam jednocześnie podekscytowana, ale i trochę niepewna, gdyż jest to powieść, w której pokładałam naprawdę ogromne
nadzieje. Powiem tyle – Ken Liu po raz kolejny zadziwia.
Kuni Garu, niegdyś uliczny złodziejaszek, teraz jest
najważniejszą osobą na Wyspach Dary. Jako nowy cesarz musi zmierzyć się z
nowymi problemami, obowiązkami i trudnymi decyzjami, które mogą zaważyć na
przyszłości Wysp. Tymczasem do ich północnych krańców przybijają tajemniczy
Lyucu z siłą, która jest w stanie zburzyć i tak już chwiejny pokój.
Widzicie, czasem natrafiam na książki, których zwyczajnie nie
potrafię opisać. Książki, których przeczytanie odkładam, bo zwyczajnie boję się za szybko je skończyć i czekać na kontynuację. Tak miałam z „Królami Dary”,
tak mam i ze „Ścianą burz”. Mam wrażenie, że jakichkolwiek słów bym nie użyła,
to i tak nie jestem w stanie oddać geniuszu tej historii.
„Miłość sprawia, że decydujemy się na przedziwne kroki."
Zacznę od tego, że powieść sama w sobie stanowi literacki
majstersztyk. Ken Liu pisze bardzo obrazowo i z kunsztem spisuje historię Wysp
Dary. Nie pomija najmniejszych szczegółów, bo to właśnie dbałość o detale
buduje tę historię. Fakt, że jest tak urozmaicona poprzez liczne nawiązania do
legend, kultury Dalekiego Wschodu, tradycji, czyni ją pełnokrwistą powieścią fantasy, a nie imitacją, która z gatunkiem ma wspólną tylko nazwę.
Uwielbiam „Ścianę burz” za rozmach z jakim została napisana. Niby
bardzo długa, ale żadna strona nie jest tu zbędna, żadne zdanie nie jest
wyrwane z kontekstu. Książkę czyta się długo i tak, objętość może przerażać,
ale wbrew pozorom, nie jest wcale nużąca. Wszelkie rozważania filozoficzne i
polityczne czynią ją jeszcze bardziej interesującą, a to, co bardzo mi się
spodobało, to fakt, że Ken Liu przedstawia różne punkty widzenia i nie opiera
się jedynie na jednym schemacie myślowym. Polityką już chwilę
się interesuję, a możliwość śledzenia wątków związanych z
rządzeniem cesarstwem, problemów, z którymi borykał się Kuni, i analizowanie
różnych rozwiązań – to wszystko sprawiło, że każdą stronę pochłaniałam i wciąż
miałam apetyt na więcej.
„Przyzwyczaiłeś się do łatwego zwycięstwa w walce przeciwko wrogom, którzy, nawet jeśli uważa się ich za herosów, są tylko śmiertelnikami. Jednak wojna nie składa się jedynie ze zwycięstw; w wojnie chodzi też o to, by walczyć i odnieść porażkę, by potem podnieść się i raz jeszcze stanąć do walki."
Trudno jest po przeczytaniu tej książki opuścić Wyspy Dary,
gdyż Ken Liu stworzył tak precyzyjną i skomplikowaną rzeczywistość, że kiedy
już w nią wsiąkniemy, to myśl, że będziemy musieli powrócić do naszych realiów,
jest wręcz przygnębiająca. Pod względem kreacji świata cykl „Pod Sztandarem
Dzikiego Kwiatu” przywodzi mi niezmiennie na myśl „Władcę Pierścieni”, a dzieło
Kena Liu ma duże szanse stać się pewnego dnia jego kultowym następcą. Wyspy
Dary zostały bardzo szczegółowo opisane pod każdym względem. Polityka, kultura,
tradycje, codzienność mieszkańców, konflikty i relacje między poszczególnymi
obszarami – świadomość, ile Ken Liu włożył pracy w stworzenie tego wszystkiego
jest naprawdę niesamowita. Prawdziwie epicka powieść fantasy.
Nie byłoby jednak tak unikatowej książki, gdyby nie
pełnokrwiści bohaterowie, którzy wraz z przemijającym czasem dojrzewają do
pewnych decyzji i przechodzą zmiany. Kuni w tej części schodzi na trochę dalszy
plan, ale nie odczułam tak jego straty, gdyż moja uwaga całkowicie skupiła się
na nowej postaci – Zomi. Ta dziewczyna naprawdę zaimponowała mi swoją
ciekawością świata, wieczną chęcią odkrywania nowych rzeczy i nieprzeciętnym
umysłem. Luan odgrywa tu również niebagatelną rolę i wyjątkowo lubiłam śledzić
jego filozoficzne rozważania. Jia natomiast zmienia się, ale czy na lepsze – to
trudno rozsądzić. Staje się kobietą, która idzie po trupach do celu, nie liczy
się z uczuciami innych i bezwzględnie dąży do realizacji swoich postanowień. Z
jednej strony przyświecają jej szlachetne cele, ale z drugiej zachowanie
królowej momentami jest wręcz perfidne. Bohaterów jest mnóstwo, a Ken Liu nie
boi się ich uśmiercać. Niejednokrotnie stawia ich też przed trudnymi
dylematami, tym samym angażując w powieść czytelnika, który zaczyna zastanawiać
się nad kwestiami moralnymi, polityką czy nawet rozwiązaniami militarnymi,
które w tej książce są przedstawiane.
„Prawdziwy przyjaciel jest lustrem, w którym odbija się prawda."
Wspomnę jeszcze o jednym – „Ściana burz” jest pełna
filozoficznych rozważań, co za tym idzie pięknych cytatów. Myśli wplecione w
taką otoczkę, będące konsekwencją decyzji bohaterów i samej akcji, nabierają
jeszcze głębszego znaczenia i bardziej przemawiają do czytelnika. Ken Liu
porusza między wersami również pewne kwestie sporne, a w jego powieści nic nie
jest jednoznaczne. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że jego dzieło uczy
tolerancji i skłania do szerszego spojrzenia na pewne tematy. Przyjaźnie,
sojusze, zdrady i różne formy miłości – w tej książce znajdzie się miejsce na
wszystko.
Jeszcze nie ochłonęłam po przeczytaniu „Ściany burz”, bo czasem
natrafiam po prostu na takie powieści, po których nie potrafię się dosłownie
otrząsnąć. Podziwiam geniusz autora, jego wyobraźnię i pomysłowość, a przy tym
umiejętność logicznego poprowadzenia akcji. Wielowątkowa, epicka powieść,
wywołująca całą gamę emocji – cykl „Pod Sztandarem Dzikiego Kwiatu” naprawdę ma
szanse znaleźć się w kanonie.
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu SQN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz