Tytuł oryginału: Truthwitch
Autor: Susan Dennard
Seria: Czaroziemie (tom 1)
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: październik 2016
Liczba stron: 384
„Nawałnica wokoło była niczym w porównaniu z burzą, która szalała w jego sercu."
Różnie to bywa z literaturą fantasy. Czasem natrafiam na
książki na naprawdę wysokim poziomie, a czasem na takie, które chyba jedynie z
nazwy zaliczają się do gatunku. Dlatego dość sceptycznie podchodzę do książek,
które na rynku figurują jako fantasy, ale są kierowane głównie do młodzieży. Jak
więc było z Prawdodziejką?
Safiya i Iseult to więziosiostry. Jedna mogłaby skoczyć w
ogień za drugą, co nie jest aż tak dalekie od prawdy, gdyż młode czarodziejki
nieustannie wpadają w tarapaty. Safi ma wyjątkowy dar, potrafi rozpoznać, czy
ludzie mówią prawdę. To dlatego władcy imperiów pragną ją wykorzystać do
własnych celów, a dziewczyna musi ciągle uciekać i żyć w ukryciu. W ślad za nią
podąża Iseult, lecz pewne okoliczności zmuszają przyjaciółki do rozstania…
„Nie masz pojęcia, czym jest wojna. (…) Tracisz wszystko, co kochasz, Safiyo. Wszystko, co dla ciebie ważne, zostaje obrócone wniwecz."
Tak jak wspomniałam we wstępie, różnie to bywa z książkami o takiej tematyce. Prawdodziejka miała ciekawy koncept i autorka całkiem ciekawie zbudowała podwaliny na nowe uniwersum fantasy, lecz nie można powiedzieć, aby wybrnęła z zadania całkowicie bezbłędnie. Książka ma ogromny potencjał, który moim zdaniem nie został w pełni wykorzystany w tym tomie, natomiast widzę tu pewne pole do popisu dla autorki przy kontynuacji. Tym samym do pierwszej części mam pewne zastrzeżenia, mimo tego, że całokształt wywarł na mnie całkiem pozytywne wrażenie.
Już sam początek zwiastuje nam szybką akcję i multum
wydarzeń. Mimo to, Prawdodziejka
porwała mnie dopiero od mniej więcej drugiej połowy, gdyż przez pierwszą część
książki, starałam się nie zagubić w stworzonym przez autorkę świecie. Bo
chociaż uniwersum jest bardzo ciekawe, to jednak nie zostało w pełni
przybliżone czytelnikowi. Mamy więc Czaroziemie, miejsce, gdzie ludzie
obdarzeni są innymi mocami – i trzeba przyznać, że zapowiada to iście wyjątkową uczta dla miłośników
tradycyjnego fantasy. Książka czerpie z pewnych klasycznych motywów, ale
jednocześnie zachowuje przy tym oryginalność. Najwyraźniej jednak szybkość
akcji sprawiła, że Susan Dennard nie poświęciła wystarczającej uwagi na
opisanie świata, który stworzyła. Pobieżnie opisuje kolejne miejsca, i choć
dokładnie przemyślała historię krain Czaroziemia, to praktycznie nic nie
wspomniała o kulturze, czy tradycji. Czuć pewien niedosyt, gdyż uniwersum
zapowiada się na tyle obiecująco, że czytelnik chciałby dowiedzieć się jak
najwięcej na jego temat.
„Miałaś tyle nauki… Szkoliłaś się w magii i w walce, władasz mocą, za którą można zabić. Pomyśl, Safi, ile mogłabyś zdziałać. Pomyśl, kim mogłabyś być."
Liczyłam też na trochę szersze rozwinięcie wątku prawdodziejstwa. Safi używała swej mocy sporadycznie i właściwie nie robiła tego do żadnych co istotniejszych celów. Tutaj jednak jestem w stanie przymknąć na to oko, ponieważ zakończenie sugeruje, że to dopiero w kontynuacji, główna bohaterka naprawdę pokaże, co potrafi. Bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej na temat umiejętności Safi, prześledzić jej działania w naprawdę poważnej kwestii i wygląda na to, że wszystko to, pojawi się w drugim tomie. Jak już mowa o mocach, to bardzo intrygującą postacią jest Krwiodziej. Czarny charakter, którego potęga fascynuje i momentami zatrważa czytelnika.
Minęło trochę czasu, zanim przekonałam się do Safi, za to od
pierwszej strony moją sympatię zdobyła Iseult. Jej rozsądek i opanowanie były
mi zdecydowanie bliższe niż wybuchowy temperament Safi, który jednak z czasem
również polubiłam. Szczególnie, kiedy było mi dane śledzić jej utarczki słowne
z księciem Merikiem, inteligentne i humorystyczne, czyli takie, jakie powinny być
takie słowne utarczki. Postać księcia została zbudowana na pewnych schematach, a jednak
widocznie mam zbyt miękkie serce, ale nie jestem w stanie narzekać na Merika,
gdy pomyślę o jego oddaniu dla załogi oraz umiejętności postawienia dobra
poddanych, nade wszystko inne. I choć wątek miłosny jest przewidywalny, to tu
również nie mogę zaprzeczyć, że relacja między bohaterami jest w pewien sposób
ujmująca. Taka… urocza? W takich momentach zastanawiam się, gdzie podziało się
to moje zwyczajowe uprzedzenie do wątków miłosnych ;)
„A poza tym – dodał ze śmiertelnym spokojem – co to za admirał, co to za książę, który nie przestrzega własnych praw?"
To jednak nie miłość, a przyjaźń, gra w tej historii pierwsze skrzypce. Safi i Iseult to przyjaciółki na śmierć i życie, i byłam pod wielkim wrażeniem siły ich przyjaźni. Tej relacji bardzo często brakuje mi w książkach fantasy – Susan Dennard uzupełniła tę lukę, dzięki czemu i inne wady powieści bledną w obliczu ponadczasowych wartości, jakie wplotła w fabułę.
Prawdodziejka to książka dobra, nie wybitna, nie
wyjątkowa, ale taka, którą warto poznać. Mimo pewnego niedopracowania w kreacji
świata i zbyt powierzchownego rozwinięcia niektórych wątków, z pewnością wyróżnia ją ciekawy pomysł i zaakcentowanie roli przyjaźni
w naszym życiu. Bohaterowie zyskują naszą sympatię, choć może nie od pierwszej
strony, ale później z zainteresowaniem śledzimy rozwijające się pomiędzy nimi
relacje. Prawdodziejka może nie
wejdzie do kanonu, jak to stwierdziła Sarah J.Maas, ale warto dla niej zrobić
miejsce na naszej półce.
Za książkę dziękuję wydawnictwu SQN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz