środa, września 20

”A Court of Thorns and Roses” - Sarah J. Maas

Tytuł: A Court of Thorns and Roses
Autor: Sarah J. Maas
Wydawnictwo: Bloomsbury Publishing
Seria: A Court of Thorns and Roses (tom 1)
Data wydania: 5 maja 2015
Liczba stron: 421

“Don't feel bad for one moment about doing what brings you joy.” 



Nie na wyrost będzie stwierdzenie, że książki Sary J. Maas szturmem podbiły rynek powieści young adult. Autorka łącząc fantasy z romansem, szybko zaskarbiła sobie serce czytelników, bo także w Polsce zachwyty nad jej twórczością większości czytelników się udzielają. Cóż, chciałabym móc podzielić te zdania.

Mając czternaście lat, Feyra zabiła pierwszego królika. Od tego czasu poluje, aby wyżywić ojca i dwie siostry. Pewnego razu zapuszcza się wyjątkowo daleko od domu i zabija wilka, który tak naprawdę jest jednym z fae, istotą mieszkającą po drugiej stronie muru oddzielającego świat ludzi od świata magii. 
Kiedy w jej domu pojawia się Tamlin, wysoko postawiony fae, książę Dworu Wiosny, i żąda zadośćuczynienia, Feyra nie ma innego wyboru, jak pójść za nim i już na zawsze pozostać po drugiej stronie muru. Dziewczyna nie wie jednak, że zostało jej przypisane o wiele więcej niż życie ubogiej łowczyni, i że to właśnie ona może być rozstrzygającym pionkiem w grze o przyszłość Prythian.

Już kiedyś miałam do czynienia z twórczością Sary J. Maas, ale Throne of Glass okazał się być bardzo przeciętną i przewidywalną historią, która co najwyżej może dostarczyć trochę dobrej rozrywki. Mam wprawdzie zamiar kontynuować tę serię, bo słyszałam, że staje się lepsza z każdym kolejnym tomem, ale jednak stwierdziłam, że na drugi ogień wezmę książkę Maas, która zapowiada się o wiele bardziej obiecująco. Brutalny, emocjonujący i pełen namiętności retelling Pięknej i Bestii - czy już samo to nie zachęca?

“Pity those who don't feel anything at all.”

Zdecydowanie nie jest to książka obfitująca w akcję, gdyż ta rozwija się dopiero pod jej koniec. Praktycznie przez cały pobyt Feyry u Tamlina jedyne, co obserwujemy, to rodzące się uczucie między nimi. Feyra dowiaduje się nowych rzeczy o krainie, do której przybyła, ale ciągle jest to książka, przez której większą część prawie nic się nie dzieje. Końcówka jest natomiast o wiele ciekawsza i dobrze przypuszczałam, że zwiastuje lepszą kontynuację. Tak jakby te książki pisała inna autorka.

Feyra to dziewczyna z charakterem. Na początku książki naprawdę ją polubiłam, kiedy była w stanie poświęcić tak dużo, aby jej rodzina miała spokojne życie. Stanowczość chyba jednak opuszczała ją, im dłużej ta przebywała w Dworze Wiosny, bo odniosłam wrażenie, że przez uczestnictwo w tych wszystkich przyjęciach, celebrowaniu świąt i poprawianiu wyglądu stała się... nijaka. Z drugiej strony jest mi jej też trochę szkoda, bo wiem, jaki był Tamlin, i że tak naprawdę nie miała dużego wyboru. Teraz patrzę z perspektywy drugiego tomu i może dlatego nie jestem w stanie napisać dobrego słowa o Tamlinie. Zaskakujące, jak bohatera, którego nawet polubiłam w pierwszej części, znienawidziłam, gdy już zyskałam cały ogląd na sytuację.

Tu też warto wspomnieć o relacji między Fayrą a Tamlinem, która jest... co najmniej toksyczna. Dziewczyna była zagubiona, naiwna i łatwo dała się omamić pierwszemu, który okazał jej trochę czułości. A Tamlin powinien nauczyć się jednego - że miłość idzie w parze z wolnością i nie można wiecznie kogoś więzić i izolować, trzymając pod szklanym kloszem. Ta miłość krąży tak naprawdę wokół syndromu sztokholmskiego i tak, jak w pierwszym tomie jeszcze jakoś trawiłam tę relację, tak w drugim sytuacja diametralnie się zmieniła. Całe szczęście, że Maas postanowiła skierować ten wątek w trochę inną stronę, bo to naprawdę stawia całą trylogię w o wiele lepszym świetle.

“I was as unburdened as a piece of dandelion fluff, and he was the wind that stirred me about the world.”

Jest jeszcze Rhysand. Wysoko postawiony fae, książę Dworu Nocy. W pierwszej części wydawał mi się jedynie aroganckim bucem, dopiero w drugiej odkrywa swoje prawdziwe oblicze (dlatego ciężko pisać recenzję książki, która była tak rozczarowująca, po przeczytaniu jej wyśmienitej kontynuacji). Podoba mi się to, jak autorka manipuluje naszymi uczuciami, sprawiając, że nasze odczucia względem poszczególnych bohaterów zmieniają się całkowicie na przestrzeni całej trylogii.

Sarah J. Maas posługuje się raczej przystępnym językiem, więc czytanie tej książki po angielsku osobie, powiedzmy, średnio-zaawansowanej nie powinno sprawić trudności. Widać, że na pewno nabrała wiele dojrzałości i wprawy pisarskiej od czasów Throne of Glass. Ale mimo że ACOTAR nie świeci schematami na każdym kroku, to ciągle jest dość przewidywalny i naiwny. Brakowało mi w tej książce jakiejś głębi i większych emocji, była mi po prostu do bólu obojętna. Cała ta historia, fabuła, losy bohaterów. Dopiero zakończenie sugerowało, że ta książka może się jeszcze rozwinąć i jako że A Court of Mist and Fury mam już za sobą, to zdecydowanie potwierdzam opinię większości - kontynuacja jest o niebo lepsza. Choćby dla niej warto dać tej serii jeszcze jedną szansę, jeśli kogoś również zawiodła pierwsza część.

Reasumując ten chaotyczny wywód, A Court of Thorns and Roses to duże rozczarowanie. Mamy dość ciekawy koncept świata, bohaterów, których teoretycznie powinniśmy lubić i akcję, która jednak rozwija się bardzo mozolnie. Brak jednak w tej książce emocji, czegoś, co by sprawiło, że po zakończeniu nie będziemy mogli się otrząsnąć. Wiem jednak, że Sarę J. Maas stać na o wiele więcej, co udowodniła i w drugim, i w trzecim tomie tej trylogii. Choćby dla tych dwóch, naprawdę warto ją poznać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz