środa, marca 22

„Prawdodziejka" - Susan Dennard

Tytuł: Prawdodziejka
Tytuł oryginału: Truthwitch
Autor: Susan Dennard
Seria: Czaroziemie (tom 1)
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: październik 2016
Liczba stron: 384

„Nawałnica wokoło była niczym w porównaniu z burzą, która szalała w jego sercu."


Różnie to bywa z literaturą fantasy. Czasem natrafiam na książki na naprawdę wysokim poziomie, a czasem na takie, które chyba jedynie z nazwy zaliczają się do gatunku. Dlatego dość sceptycznie podchodzę do książek, które na rynku figurują jako fantasy, ale są kierowane głównie do młodzieży. Jak więc było z Prawdodziejką?
Safiya i Iseult to więziosiostry. Jedna mogłaby skoczyć w ogień za drugą, co nie jest aż tak dalekie od prawdy, gdyż młode czarodziejki nieustannie wpadają w tarapaty. Safi ma wyjątkowy dar, potrafi rozpoznać, czy ludzie mówią prawdę. To dlatego władcy imperiów pragną ją wykorzystać do własnych celów, a dziewczyna musi ciągle uciekać i żyć w ukryciu. W ślad za nią podąża Iseult, lecz pewne okoliczności zmuszają przyjaciółki do rozstania…


„Nie masz pojęcia, czym jest wojna. (…) Tracisz wszystko, co kochasz, Safiyo. Wszystko, co dla ciebie ważne, zostaje obrócone wniwecz."

Tak jak wspomniałam we wstępie, różnie to bywa z książkami o takiej tematyce. Prawdodziejka miała ciekawy koncept i autorka całkiem ciekawie zbudowała podwaliny na nowe uniwersum fantasy, lecz nie można powiedzieć, aby wybrnęła z zadania całkowicie bezbłędnie. Książka ma ogromny potencjał, który moim zdaniem nie został w pełni wykorzystany w tym tomie, natomiast widzę tu pewne pole do popisu dla autorki przy kontynuacji. Tym samym do pierwszej części mam pewne zastrzeżenia, mimo tego, że całokształt wywarł na mnie całkiem pozytywne wrażenie.

Już sam początek zwiastuje nam szybką akcję i multum wydarzeń. Mimo to, Prawdodziejka porwała mnie dopiero od mniej więcej drugiej połowy, gdyż przez pierwszą część książki, starałam się nie zagubić w stworzonym przez autorkę świecie. Bo chociaż uniwersum jest bardzo ciekawe, to jednak nie zostało w pełni przybliżone czytelnikowi. Mamy więc Czaroziemie, miejsce, gdzie ludzie obdarzeni są innymi mocami – i trzeba przyznać, że zapowiada to iście wyjątkową uczta dla miłośników tradycyjnego fantasy. Książka czerpie z pewnych klasycznych motywów, ale jednocześnie zachowuje przy tym oryginalność. Najwyraźniej jednak szybkość akcji sprawiła, że Susan Dennard nie poświęciła wystarczającej uwagi na opisanie świata, który stworzyła. Pobieżnie opisuje kolejne miejsca, i choć dokładnie przemyślała historię krain Czaroziemia, to praktycznie nic nie wspomniała o kulturze, czy tradycji. Czuć pewien niedosyt, gdyż uniwersum zapowiada się na tyle obiecująco, że czytelnik chciałby dowiedzieć się jak najwięcej na jego temat.


Miałaś tyle nauki… Szkoliłaś się w magii i w walce, władasz mocą, za którą można zabić. Pomyśl, Safi, ile mogłabyś zdziałać. Pomyśl, kim mogłabyś być."

Liczyłam też na trochę szersze rozwinięcie wątku prawdodziejstwa. Safi używała swej mocy sporadycznie i właściwie nie robiła tego do żadnych co istotniejszych celów. Tutaj jednak jestem w stanie przymknąć na to oko, ponieważ zakończenie sugeruje, że to dopiero w kontynuacji, główna bohaterka naprawdę pokaże, co potrafi. Bardzo chciałabym dowiedzieć się więcej na temat umiejętności Safi, prześledzić jej działania w naprawdę poważnej kwestii i wygląda na to, że wszystko to, pojawi się w drugim tomie. Jak już mowa o mocach, to bardzo intrygującą postacią jest Krwiodziej. Czarny charakter, którego potęga fascynuje i momentami zatrważa czytelnika.

Minęło trochę czasu, zanim przekonałam się do Safi, za to od pierwszej strony moją sympatię zdobyła Iseult. Jej rozsądek i opanowanie były mi zdecydowanie bliższe niż wybuchowy temperament Safi, który jednak z czasem również polubiłam. Szczególnie, kiedy było mi dane śledzić jej utarczki słowne z księciem Merikiem, inteligentne i humorystyczne, czyli takie, jakie powinny być takie słowne utarczki. Postać księcia została zbudowana na pewnych schematach, a jednak widocznie mam zbyt miękkie serce, ale nie jestem w stanie narzekać na Merika, gdy pomyślę o jego oddaniu dla załogi oraz umiejętności postawienia dobra poddanych, nade wszystko inne. I choć wątek miłosny jest przewidywalny, to tu również nie mogę zaprzeczyć, że relacja między bohaterami jest w pewien sposób ujmująca. Taka… urocza? W takich momentach zastanawiam się, gdzie podziało się to moje zwyczajowe uprzedzenie do wątków miłosnych ;)


A poza tym – dodał ze śmiertelnym spokojem – co to za admirał, co to za książę, który nie przestrzega własnych praw?"

To jednak nie miłość, a przyjaźń, gra w tej historii pierwsze skrzypce. Safi i Iseult to przyjaciółki na śmierć i życie, i byłam pod wielkim wrażeniem siły ich przyjaźni. Tej relacji bardzo często brakuje mi w książkach fantasy – Susan Dennard uzupełniła tę lukę, dzięki czemu i inne wady powieści bledną w obliczu ponadczasowych wartości, jakie wplotła w fabułę.

Prawdodziejka to książka dobra, nie wybitna, nie wyjątkowa, ale taka, którą warto poznać. Mimo pewnego niedopracowania w kreacji świata i zbyt powierzchownego rozwinięcia niektórych wątków, z pewnością wyróżnia ją ciekawy pomysł i zaakcentowanie roli przyjaźni w naszym życiu. Bohaterowie zyskują naszą sympatię, choć może nie od pierwszej strony, ale później z zainteresowaniem śledzimy rozwijające się pomiędzy nimi relacje. Prawdodziejka może nie wejdzie do kanonu, jak to stwierdziła Sarah J.Maas, ale warto dla niej zrobić miejsce na naszej półce.

Za książkę dziękuję wydawnictwu SQN.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz