niedziela, stycznia 10

"Trylogia Czasu" - Kerstin Gier

 - Gotowa, Gwendolyn? - zapytał w końcu.

Uśmiechnęłam się do niego.

- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotów
Wyobraźcie sobie,  że z dnia na dzień dowiadujecie się o sobie więcej, niż przez całe dotychczasowe życie. Dowiadujecie się, że możecie podróżować w czasie. Co więcej, niespodziewanie przenosicie się w przeszłość, mimo, że zawsze wydawało wam się to niemożliwe. Przez lata byliście nieświadomi tego, kim naprawdę jesteście. Co zrobicie? Komu zaufacie?
Gwendolyn Shepherd zawsze żyła w cieniu swej kuzynki. Ale gdy okazuje się, że to nie Charlotta, a właśnie ona jest nosicielką genu, który pozwala podróżować w czasie, rzeczywistość staje się dla niej zupełnie innym miejscem. Wstępuje do tajemniczego kręgu dwunastu podróżników w czasie, stając się ostatnim ogniwem tego łańcucha – rubinem. Poznaje Gideona, jedenastego podróżnika, aroganckiego i egoistycznego, a jednak tajemniczego i przyciągającego. Teraz Gwendolyn ma przed sobą misję. Do chronografu, czyli urządzenia umożliwiającego przenoszenie się w czasie, należy wczytać krew wszystkich dwunastu podróżników. Tylko… co stanie się wtedy?
Muszę przyznać, że początkowo byłam zaskoczona, na jak wiele pozytywnych opinii  napotkałam się o tej książce. Motyw podróży w czasie bardzo mnie zaciekawił, a okładka dopełniła całości. Pierwsza część, „Czerwień Rubinu”, zapowiadała się niezwykle obiecująco. Już sam prolog pogłębił moją ciekawość i sprawił, że historia przybrała aurę tajemniczości. Przez pierwsze rozdziały przebrnęłam szybko, ale ciągle czekałam na ten punkt kulminacyjny, coś, co sprawi, że książka mnie zadziwi. Po pierwszej części czułam lekki niedosyt, owszem była pomysłowa, miejscami nawet zabawna, ale czegoś mi w niej brakowało.

Podczas drugiego tomu „Błękit Szafiru” zaczęłam czuć, że nieodparcie ten świat podróży w czasie coraz mocniej mnie wciąga. Gwendolyn zaimponowała mi swoją wrażliwością, ale także odwagą i poczuciem humoru. Można powiedzieć,  że zaczęłam wspinać się pod górę, ponieważ drugi tom zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie niż poprzedni. Akcja zaczęła się zawiązywać, bohaterowie stanęli przed pierwszymi problemami, a styl autorki sprawił, że jeszcze bardziej zagłębiłam się w powieść. Byłam ogromnie ciekawa, kiedy wreszcie stanę na szczycie tej góry ;)

„Zieleń Szmaragdu”, czyli tom trzeci Trylogii Czasu, wywołał we mnie istną burzę emocji. Podczas czytania, siłą woli musiałam się powstrzymywać, aby czym prędzej nie przewracać kartek w celu podejrzenia zakończenia. Za każdym razem, gdy zamykałam książkę (czasem niestety okoliczności mnie do tego zmuszały!) miałam ochotę znów ją otworzyć i dalej towarzyszyć bohaterom  w ich misji. Każdy kolejny rozdział sprawiał, że czułam się coraz bardziej zatopiona w tym świecie. Trzecia część obfitowała moim zdaniem w największą ilość równań, w których „iks” ciągle czekał na rozwiązanie.

Całkowicie uległam fascynacji historią Gwendolyn. Wspomniałam już wcześniej, że to właśnie ona najbardziej mi zaimponowała. Dodam również,  że polubiłam ją właśnie za prostotę. Wstępując do kręgu podróżników w czasie, nie stała się od razu wszechwiedzącą osobą, mimo, że nigdy z niczym podobnym nie miała do czynienia. Nie stała się mistrzynią fechtunku, która chociaż nigdy takowych lekcji nie brała, nagle potrafi znakomicie się obronić. Miała problem nawet z wydawałoby się, że nieporównywalnie prostszymi zajęciami tańca, ciągle myląc kroki w menuecie. Jestem wdzięczna autorce, że nie uczyniła z niej wyjątkowej bohaterki, która wszystkiego ekspresowo potrafi się nauczyć i stawia czoła wszelakim trudnościom zawsze je przezwyciężając. Dzięki swojej naturalności, Gwendolyn stała się bardziej rzeczywista i ludzka, co sprawia, że możemy ujrzeć ją oczami wyobraźni jako zwykłą dziewczynę z silnym charakterem.

Przez pierwsze dwie części nie mogłam do końca przekonać się do Gideona, chociaż przyznam, że swój urok posiadał i rzeczywiście miał w sobie coś magnetyzującego. Natomiast, gdy historia zbliżała się ku końcowi zaczęłam poznawać inne jego oblicza i wtedy moje wątpliwości stopniowo zanikały. Zarówno on jak i Gwendolyn są idealnie wcieleni do tej historii, a ich relacje to drugi aspekt książki, która oprócz wciągającej fabuły, ma również do zaoferowania burzowy, pogmatwany, nieprzewidywalny, ale jednocześnie urzekający wątek miłosny.

Jedyny drobny minus, który mogłabym zarzucić to zakończenie, które wydawało mi się… może zbyt spokojne na książkę z tyloma zwrotami akcji. Spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego, ale tak właściwie to ta jedna moja uwaga gaśnie na tle ogólnego wrażenia, jakie trylogia na mnie wywołała.
Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcił każdego do przeczytania tejże trylogii. Kto jeszcze nie sięgnął po dzieło Kerstin Gier z pewnością znajdzie w nim coś dla siebie. Od podnóża góry, coraz wyżej… Trylogię Czasu kończę na szczycie!

Ocena „Czerwieni Rubinu”: 7/10
Ocena „Błękitu Szafiru”: 8/10
Ocena „Zieleni Szmaragdu”: 9/10

Trzecia część trylogii „Zieleń Szmaragdu” została przeczytana w ramach wyzwania „Klucznik”.